Z wizytą u szamana – Siberut, plemię Mentawai

Rano 16 sierpnia udaliśmy się do knajpki „Canyon Cafe” w pobliżu naszego miejsca zamieszkania „Orchid Hotel” w Bukittinggi. O godzinie dziesiątej mieliśmy rozpocząć z tego miejsca podróż na wyspę Siberut, a tym samym sześciodniowy trekking do plemienia Mentawajów. Do kafejki przyszliśmy trochę wcześniej żeby zdążyć przed wyjazdem coś jeszcze zjeść. Oczywiście jak to bywa w Indonezji, ludzie nie czują zbytniego przywiązania do umówionych godzin, więc w drogę ruszyliśmy dopiero po jedenastej.

Z Bukittinggi pojechaliśmy do Padang gdzie zostawiliśmy nasze duże plecaki i ruszyliśmy na miasto dokupić kilka rzeczy na dalszą podróż. Aby dostać się do portu, skąd odpływał nasz prom, wsiedliśmy w lokalny mini busik, tak zwany oplet, który rusza dopiero jak będzie pełny. W takim busie jest ekstremalnie mało miejsca, a ludzi ile wlezie, razem z nami było tam chyba z piętnaście osób. Plusem jest to że opłata rozkłada się na wszystkich pasażerów dzięki czemu przejazd jest bardzo tani.

Odpływamy

Do portu dotarliśmy około szesnastej i przez trzy kolejne godziny odpoczywaliśmy w oczekiwaniu na prom. Organizatorem treku był człowiek imieniem Raffles, który poza nami opiekował się dwoma kilkunastoosobowymi grupami młodych francuzów, którzy przyjechali do Indonezji na zorganizowaną wycieczkę z biura podróży. Taka ilość głośnej młodzieży dawała lekkie powody do obaw, ale na szczęście mieliśmy ich widzieć tylko w porcie i na promie. O dwudziestej prom ruszył, a my usadowiliśmy się wygodnie na naszych dwupiętrowych kojach w dużej wspólnej kabinie.
Po dziesięciu godzinach na morzu, o szóstej rano dobiliśmy do portu w Muera Siberut. Raffles przedstawił nam przewodnika, imieniem Korne, z którym mieliśmy spędzić kolejne dni w dżungli. Po śniadaniu w postaci Mie Goreng, czyli smażonego makaronu z warzywami ruszyliśmy na mały spacer po miasteczku, między drewnianymi domkami, z których większość posiada toaletę w postaci kilku desek prowadzących w stronę morza (na których beztrosko, na świeżym powietrzu robi się swoje, czasem pod spojrzeniami lokalnych rybaków;).

Wędrując przez dżunglę

IMGA0285

IMGA0294

Wreszcie koło jedenastej zapakowaliśmy swoje graty w plastikowe worki i wsiedliśmy do małego, zaopatrzonego w silnik canoe wraz z Korne i kierowcą. Pod naszym ciężarem canoe zanurzyło się tak, że prawie wlewała się do środka woda, a każdy mój ruch mógł spowodować przewrócenie się tej maciupkiej łódeczki. To był dla mnie moment grozy, tą łódką mieliśmy płynąć przez ponad dwie godziny. Szczęśliwie w pierwszej wiosce, do której dopłynęliśmy zmieniliśmy ją na większą, niewiele, ale wystarczyło by uspokoić moje nerwy. Gdy wreszcie dopłynęliśmy rozpoczęliśmy marsz przez dżunglę. Siberut jest wyspą o mocno podmokłym terenie, więc na większości wyspy dominuje błoto, tak też było podczas naszej wędrówki. Wąska ścieżka po zwalonych pniach drzew i grubszych gałęziach, a wokół błoto po kolana. Jedno potknięcie i już bagniste podłoże próbuje ściągnąć Ci buty. Ciężka to była droga, pot lał się z nas strumieniami, zapasy wody szybko się zmniejszały, a przechodzenie nad rzeczkami po śliskich pniach przyprawiało o szybsze bicie serca (u Kingi w obawie o upadek do rzeki, u mnie bardziej w obawie o zmoczenie aparatu:P). W końcu z dżungli wyłonił się mały domek, a Korne oświadczył, że jesteśmy na miejscu, u rodziny, z którą spędzimy kolejne kilka dni.

SAM_1459

W domu szmana

Domy Mentawajów budowane są w okolicach rzek, to jedyna dostępna bieżąca woda. Dom, do którego dotarliśmy zbudowany był bezpośrednio na małej rzeczce, składał się z jednego dużego pomieszczenia oraz z zakrytej dachem werandy. W środku znajdowały się posłania gospodarzy otoczone moskitierami, prymitywny piec oraz trochę sprzętu kuchennego (gliniane garnki, plastikowe kubki, wok). Weranda służyła za jadalnię, pokój gościnny oraz częściowo za kurnik, gdzie wesołe koguty piały o różnych porach dnia i nocy. Dodatkowo było tam palenisko, na którym gotowało się jedzenie oraz wodę z rzeki. Cały dom położony był na podwyższeniu, a pod werandą znajdował się prosty chlewik – góra błota, gdzie przechadzały się świnie. Za ubikację służyło dowolne miejsce w dżungli, byle daleko od domu, a do mycia się wyznaczone było miejsce, gdzie po drewnianych schodkach schodziło się do ukrytego między drzewami pomościku na rzece.

SAM_1562

SAM_1487

Po przybyciu przywitaliśmy się z gospodarzami, szamanem Pange oraz jego żoną Teopange, ludźmi starszymi, ubranymi w tradycyjne stroje i obowiązkowo z papierosem w ustach. Każdy Mentawai pali, nie ma wyjątków. Tytoń zawinięty w liście banana zaczynają palić kiedy się obudzą, a kończą kiedy zasypiają, tacy już są. Nie trudno było się więc domyślić jaki prezent od nas ich ucieszy, piętnaście paczek papierosów lokalnej marki Surija czekało spokojnie w moim plecaku. Na powitanie wręczyliśmy cztery paczki, resztę zostawiliśmy na następne dni. Mały prezent ucieszył gospodarzy, a my usiedliśmy na werandzie, aby odpocząć i napić się herbaty.

SAM_1504

Z czym to się je

Nasz przewodnik, Korne przytargał na plecach zapas różnych składników aby wyżywić nas przez te kilka dni. Udało mu się to naprawdę dobrze, a zapachy pysznego jedzenia przyciągnęły nawet grupkę gości z okolicznych wiosek. Część z nich opuszczała nas wyłącznie na noc, w końcu prywatny kucharz, zapas papierosów i biali turyści to nie lada atrakcja dla tubylców. Zasadniczo jedliśmy trzy posiłki dziennie, standardowo śniadanie, obiad, kolacja. Na śniadania były naleśniki z bananami polane mleczkiem czekoladowym – pychota. Na obiady i kolacje Korne serwował różne kombinacje dań złożonych z ryżu, ziemniaków, warzyw i jajek. Do tego dostawaliśmy lokalne przysmaki takie jak malutkie smażone ryby w sosie chilli, wieprzowinę z lokalnych świniaków i upieczone kawałki drzewa sagu (Teopange uczyła Kingę jak takie drzewko przyrządzić, więc może Wam kiedyś zrobi:P). Do picia mieliśmy herbatę, kawę lub sok prosto z kokosa.

SAM_1493

SAM_1489

SAM_1497

Co w dżungli piszczy

Pomiędzy posiłkami był czas na różne aktywności. Młody szaman Amantiru wykonał niesamowity pokaz, gdy wspiął się bez wysiłku na wielkie drzewo by ściąć jego owoce, lokalny przysmak, okrągłe, kolczaste duriany.

SAM_1584

SAM_1601

SAM_1625

SAM_1578

SAM_1633

Innym razem ruszyliśmy w dżunglę szukać drzew Sagu, które służy lokalesom za jedzenie, pokarm dla zwierząt, a z jego pnia wyrabia się tradycyjną odzież w postaci przepasek na biodra i biust.

SAM_1709

SAM_1689

SAM_1717

Razem z mentawajskimi kobietami łapaliśmy ryby brodząc w rzece z sieciami w rękach.

SAM_1727

SAM_1757

SAM_1739

Szaman Pange na naszych oczach przygotowywał śmiertelną truciznę, którą nakłada się na strzały przed polowaniem.

SAM_1884

SAM_1875

Poszukiwaliśmy jadalnych robaków Tamra, zamieszkujących spróchniałe pnie drzew. Tubylcy zjadali je na żywca, ja odważyłem się dopiero po usmażeniu;)

SAM_1810

SAM_1811

SAM_1801

SAM_1769

SAM_1821

Wieczory

Wieczorami Pange zapalał na werandzie oliwną lampę, a my siedząc w kręgu popijaliśmy herbatę, rozmawialiśmy, a czasem śpiewaliśmy. Plemię Mentawajów nie mówi po angielsku, nie mówi również po indonezyjsku, mają swój własny język. Kilka podstawowych zwrotów dostaliśmy od Korne na kartkach, co ułatwiało kontakt, jednak większość rozmów przewodnik tłumaczył z mantawajskiego na angielski i na odwrót. Po zakończeniu leniwych wieczorów wchodziliśmy z Kingą do śpiworów położonych pod moskitierą na werandzie, mówiliśmy dobranoc kurczakom wędrującym w pobliżu i przy dźwiękach dżungli zapadaliśmy w sen.

SAM_1861

SAM_1555

Czas pożegnania

Jak to zwykle bywa, w końcu przyszedł czas się pożegnać. Ostatnie paczki papierosów oraz pocztówkę z polską flagą wręczyliśmy na ręce gospodarzy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Błoto nie było nam już straszne, a spływ canou w dół rzeki minął momentalnie.

SAM_1892

Pobyt na wyspie Siberut i kilka dni spędzonych pośród Mentawajów było niesamowitym przeżyciem. Ciężko wyobrazić nam sobie życie bez elektryczności, wody w kranie czy domu gdzie nawet nie ma drzwi. Tam, w dżungli nie są to rzeczy istotne. Tam liczy się otaczająca natura, kontakt między ludźmi i duchy, które kryją się w każdym przedmiocie, drzewie czy zwierzęciu. Dni płyną leniwie, a ludzie są zwyczajnie szczęśliwi. Bez komórek, papieru toaletowego i bez kilku zębów, są szczęśliwi. Siedząc na promie, obserwując znikającą na horyzoncie wyspę Siberut myślałem o tym jak długo uda się przetrwać tym piętnastu tysiącom Mantawajów żyjącym podobne jak paręset lat temu. Oby jak najdłużej.

Okiem Kingi: Nagość, a raczej półnagość Mentawajów nie zaskoczyła mnie tak bardzo, jak ich podejście do medycyny. Z założenia wystrzegają się współczesnej farmakologii. Na migrenę znajdują odpowiednie liście i robią sobie okłady, gdy boli ząb, wyrywają. Niestety, kiedy zdarzają się cięższe przypadki chorób, także powierzają swoje zdrowie jedynie szamanowi i sile naturalnych leków. Operacje, zabiegi, hospitalizacja nie wchodzą w grę. Co bardziej przerażające, ciężarne kobiety pomoc medyczną mogą otrzymać, tylko i wyłącznie z rąk swego męża, gdyż przez 9 miesięcy ciąży nikt poza nim nie może jej dotknąć lub zanadto się zbliżyć, bo będzie to odczytane jako zła energia. Poronienia przypisują złym duchom. Ciekawy jest ich świat, tryb życia, jednak mimo spokoju, który zrodził mi się gdzieś w środku, po tych kilku dniach wyciszenia, nie przeniosłabym się do nich na dłużej, jakoś tak .
Na koniec chciałam tylko dodać, że ta wyprawa pozwoliła mi przełamać tak zwane strefy komfortu. Pogodziłam się z tym, że o 3 nad ranem budzą mnie koguty stojące tuż przy głowie, a w powietrzu unosi się zapach świnek przebiegających pod deskami, na których śpimy. Jaszczurki, robactwo, to wszystko było do zaakceptowania, jednak moim największym wyzwaniem okazała się nie dzika dżungla, a prom powrotny. Otóż zabrała nas na pokład niemal 100 letnia, drewniana łajba. Dostaliśmy malutką, duszną kabinę z piętrowymi łóżkami. Gdy już przekonałam się, że zniosę jakoś brudne łóżka, brak otwartego pokładu i obrzydliwą łazienkę, moim oczom ukazał się szczur, który bez pośpiechu przechadzał się po naszym mini pokoju. Nie muszę dodawać chyba, jak bardzo byłam zdruzgotana faktem, iż mimo całego wstrętu musiałam przez kolejne 10 godzin koczować w tej małej przestrzeni, bo nie było otwartego pokładu, ani żadnego innego miejsca, gdzie mogłabym bez deptania śpiących na korytarzu ludzi, przeczekać. Przetrwałam :).

SAM_1665

SAM_1831

SAM_1664

SAM_1661

SAM_1559

SAM_1541

SAM_1461

SAM_1605