Z pięknej i w dużej części dziewiczej Sumatry polecieliśmy na Jawę, najbardziej zaludnioną wyspę Indonezji – 130 milionów mieszkańców. Postanowiliśmy ograniczyć przeciskanie się przez zatłoczone uliczki Jakarty i prosto udaliśmy się do z kulturowej stolicy Yogyakarty (Jogjakarty).
Miasto przyjęło nas dość gościnnie, w okolicach ulicy Malioboro znaleźliśmy nie tylko piękny pokój, smaczne jedzenie, ale co najbardziej mnie ucieszyło – ciągnący się wzdłuż ulicy targ. Znaleźć tam można było niemal wszystko. Stoiska pełne ubrań, chust, torebek z batiku/pseudo batiku, biżuteria, buty, a wśród nich sprzedawcy, którzy tylko czekają na jedno spojrzenie, by już trzymać Cię za rękę i oferować swoje cudeńka. Oczywiście oprócz zawziętego targowania się na ulicznych stoiskach, uczestniczyliśmy w nieco kulturalniejszych aktywnościach.
Odwiedziliśmy między innymi kompleks pałacowy – sułtański Kraton, gdzie oprócz meczetu, sal muzealnych oraz kukiełkowego teatru, widzieliśmy krzątającą się w tle służbę sułtana (niestety był zakaz robienia im zdjęć).
Borobudur
Kolejnym punktem był Borobudur, czyli ogromna, buddyjska świątynia. Przed wejściem, za które musieliśmy słono zapłacić (nasz bilet kilkukrotnie przewyższał cenę, którą uiszczali obywatele Indonezji, ale to już całkiem inna historia :)) dostaliśmy sarongi, które bez względu na to, czy mamy odsłonięte kolana, czy nie, należało założyć. Budowla ma charakter piramidalny ( odzwierciedla buddyjską wizję świata), także żeby dostać się na górę trzeba było wdrapać się po ……….schodach. Na ścianach były płaskorzeźby przedstawiające sceny z życia Buddy. Po przejściu 8 tarasów, weszliśmy na najwyższy, gdzie centralna stupa (kopuła) oraz małe, poboczne symbolizują stan nirwany.
Prambanan
Ostatniego dnia naszego pobytu w Yogyakarcie pojechaliśmy miejskim autobusem 18 km za miasto, by zobaczyć tym razem hinduistyczny kompleks świątyń – Prambanan. Mimo, iż budowle zostały zniszczone przez wielokrotne trzęsienia ziemi, w tym ostatnie w 2006 roku, nadal ma swój urok. Spiczaste wieżyczki idealnie komponowały się z zachodem słońca.
Bromo
Ze spokojnego lenistwa wyrwała nas 3 – dniowa, zorganizowana wycieczka. Wyprawę zaczęliśmy od całodniowego przejazdu krętymi, górskim drogami , aż do samego podnóża wulkanu Bromo. Mieliśmy dosłownie 4 godziny na sen i o 3:30 rano ruszyliśmy najpierw jeepem na punkt widokowy, z którego mogliśmy podziwiać piękny wschód słońca. Następnie już pieszo wdrapywaliśmy się na Bromo, by z góry zobaczyć wnętrze ciągle aktywnego krateru. Opłacało się, wstać tak wcześnie i marznąć, czekając na pierwsze promienie słońca ( było zimno, 4C), widoki były naprawdę nieziemskie, niemal jak te z Marsa.
Ijen
Po szybkim śniadaniu i prysznicu, znowu zapakowaliśmy klamoty i tym razem ruszyliśmy w stronę Ijen – kompleksu czynnych wulkanów na wyspie Jawa. Na miejsce noclegu dojechaliśmy w miarę wcześnie, bo przed 17.00, więc był czas i na obiad, i na prysznic ( hurrrrrrrraa, ciepła woda!!!). Tym razem pobudka była dużo wcześniej, bo o 1.00 w nocy. W półśnie, nieco po omacku, bo w ciemności rozświetlanej jedynie latarkami, ruszyliśmy w 4 – godzinną, pieszą wędrówkę, by wejść na wulkan, a następnie zejść do jego krateru. Po co? By obejrzeć tak zwane „niebieskie ognie” powstające na skutek wyziewów wulkanu, zawierające między innymi dwutlenek siarki. Nie było łatwo, a duszący zapach siarki nie ułatwiał sprawy. Około godziny 3:30 „wstąpiliśmy do piekieł”, czyli krateru wulkanu Ijen. Zupełny brak roślinności, opustoszała, kamienna przestrzeń, siarczany dym, rozświetlały jedynie błękitne ognie, które niczym przedziwne fajerwerki upiększały ten teren.
Ze względu na zapach i jego możliwe, szkodliwe działanie zostaliśmy tam tylko 40 minut, po czym wdrapaliśmy się na pobliskie wzniesienia, by tam już oddychać górskim, świeżym powietrzem i podziwiać piękny wschód słońca. Na górze okazało się, że w jednym z kraterów utworzyło się piękne, turkusowe jezioro.
Zejście zajęło nam nieco krócej, bo już w blasku słońca, niemal zbiegaliśmy górskimi ścieżkami, mijając po drodze pracowitych tragarzy. Byli to ludzie, którzy dziennie robią średnio 2 kursy do krateru wulkanu, by tam wydobywać siarkę, a następnie dźwigać około 80 kilogramowe kosze do najbliższego punktu skupu, a wszystko to za około 50 $.
Po wulkanicznych wyprawach postanowiliśmy się nieco zrelaksować, także popłynęliśmy promem na Bali. Teraz odpoczywamy, pływamy, opalamy się, jemy pyszne rybki, ale o tym nieco później :) .