Trudno wraca się do podróży, które dawno już minęły…..no chyba, że były takie przyjemne, jak ta do Gruzji.
Ulatują miejsca, nazwy, imiona.
Była Gruzja, Bogusz, Kinga , Ania, Raku…………chaczapuri, banani…………
No i to mniej więcej tyle :). Poniżej krótka fotorelacja, a raczej bardziej foto niż relacja.
Gruzja oczarowała nas pięknymi krajobrazami, życzliwością ludzi i przepyszną kuchnią.
Chaczapuri, czyli gruziński placek z serem towarzyszył nam przez całe dwa tygodnie. Objadaliśmy się nim niemal codziennie. A, że występuje w różnych wersjach ( z serem, zapiekane, z jajem) nie znudził się nam w ogóle.
Na zdjęciu chaczapuri adżarskie z jajkiem, serem, masłem,a wszystko w bułce w kształcie łódki.
Nocleg na dworcu kolejowym. Hmm to znaczy w hotelu, który był nad dworcem. W pokojach słyszeliśmy zapowiedzi o nadjeżdżających pociągach, a w oknie (piękne!)
sprawdzaliśmy czy ruszają na czas :).
W naszej diecie nie zabrakło oczywiście chinkali – kołduny wypełnione płynnym nadzieniem. Tradycyjnie te pierogi je się rekami, także trzeba było uważać, by nie oblać się sosem (często bardzo gorącym)
No i „ostry karczo” – przepyszne danie z ziemniakami, które ścisnęło za serca ( i nie tylko) nie jedną osobę :).
Gruzja ma niesamowita kuchnię, pełną serów, warzyw, mięsa, ale trzeba uważac by nie przyszarżować. Nie obajdac się 20 chinkali na raz ,a przede wszystkim nie zamawiać w knajpie,w której nikt oprócz nas nie je :)).
Hah, nauczka jest, ale poradziliśmy sobie bo z z pomocą przyszła woda Borjomi, jak to mówią Gruzini idealna na na katar kiszek :)
No i wino, oczywiście na zdrowie!!!
Piękne słońce w okolicy Kazbegi.
I tak dla urozmaicenia trochę zwierzyny.