Czy naprawdę trzeba już wracać?

Po wspaniałym relaksie na archipelagu wysp Togian czekała nas długa podróż, by dostać się do Manado,  drugiego co do wielkości miasta na Sulawesi. Dojazd tam nie był łatwy. Poświęciliśmy prawie dwa dni najpierw płynąc małą łodzią motorową, potem całą noc promem i jeszcze wiele godzin samochodem.

W Manado zatrzymaliśmy się w przyjemnym hoteliku z ciepłą wodą i wifi (po dwóch tygodniach bez internetu dobrze było wreszcie skontaktować się z rodzinką), a tradycyjne, indonezyjskie jedzenie z Togianów zastąpiliśmy pizzą i hamburgerami – cywilizacja też ma swoje plusy.

W poszkiwaniu Tarsierów – Park Narodowy Tangkoko

Po kilku dniach miejskiego życia, mając jeszcze parę dni przed odlotem do Malezji ruszyliśmy na ostatnią indonezyjską przygodę w okolicę Parku Narodowego Tangkoko. Jak zwykle dojazd na miejsce był ciekawym doświadczeniem. Pędziliśmy wypchanym po brzegi autobusem z otwartymi na oścież drzwiami by potem przesiąść się na pakę ciężarówki i wraz ze zgrają ciekawskich Indonezyjczyków oraz szalejącym na zakrętach kierowcą dotrzeć na miejsce, do Batuputih. Zakwaterowaliśmy się w małym ośrodku „Mama Roos”, gdzie w cenie mieliśmy nocleg i trzy posiłki. Lokalizacja była idealna – wejście do parku mieliśmy praktycznie naprzeciwko. Nie tracąc czasu znaleźliśmy przewodnika, z którym następnego dnia o czwartej rano ruszyliśmy na treking w głąb dżungli Tangkoko.

SAM_6483
SAM_6390
SAM_6366Cały dzień wędrówki po lasach pozwolił nam zaobserwować naprawdę sporo.

Wielkie kolorowe ptaszyska zwane Hornbilami.

IMGA0314Całe tabuny Czarnych Makaków. Na miejscu była grupa lokalnych badaczy, którzy zajmują się obserwacją tych małp.

SAM_6355

 

SAM_6352

 

SAM_6342

Przypominającego misie Koala – Kuskusa (niestety nie udało się go uchwycić na zdjęciu, ani za łapę :) ).

Oraz malutkie, nieśmiałe Tarsiery zwane również Wyrakami.

 

SAM_6474

 

SAM_6447

 

SAM_6428

 

W Batuputih poza trekkingiem odpoczywaliśmy na klimatycznej czarnej plaży, cieszyliśmy się chłodnym piwkiem w dobrej cenie i gawędziliśmy z sympatycznymi lokalesami.

SAM_6517 SAM_6503

IMGA0405Nowocześnie – Kuala Lumpur

Po dwóch i pół miesiąca przyszedł czas na pożegnanie się z Indonezją. Z Manado polecieliśmy do Makassar skąd mieliśmy lot do stolicy Malezji, Kuala Lumpur.

Kuala Lumpur przywitało nas diametralną zmianą krajobrazu. Lekkie zacofanie, które można zaobserwować w Indonezji zastąpiła wszechobecna nowoczesność oraz drapacze chmur na każdym kroku. Centrum Warszawy może się schować.

Zatrzymaliśmy się w małym hostelu w chińskiej dzielnicy (tak zwanym „China Town”). Co noc rozstawiały się tam stoiska z najróżniejszym jedzeniem, które można było nadziać na patyk. Polegało to na tym, że wybierało się składniki, a sprzedawca podawał je w formie szaszłyków. Było tam praktycznie każde znane mi mięso (w tym żaby i węże), owoce morza (ośmiornice, kalmary), oraz najróżniejsze warzywa. Chyba ze dwa razy zamawiałem dokładkę.

SAM_6582W Malezji nie zabawiliśmy zbyt długo. Zdążyliśmy jedynie z grubsza zwiedzić stolicę, przy czym oczywiście odwiedziliśmy wieże Petronas Twin Towers, jeden z najwyższych budynków świata oraz wizytówkę miasta.

SAM_6567Będziemy musieli wrócić do Malezji, gdyż jest to z pewnością kraj wart zwiedzenia. Miejsce, który łączy nowoczesność z fascynującą azjatycką kulturą. Z tą myślą, wchodząc w przestrzeń powietrzną Tajlandii rozpoczęliśmy ostatni etap naszej podróży.

Bagażowe przygody – Tajlandia po raz drugi

Po wylądowaniu w Bangkoku czekała nas jednak niemiła niespodzianka. Nie było plecaka Kingi! Szkodę oczywiście zgłosiliśmy w biurze Air Asia. Powiedziano nam, że na razie nic nie wiadomo i żebyśmy skontaktowali się z nimi i podali adres gdzie mają bagaż dostarczyć jeżeli w ogóle go znajdą. Oj, ciężka to była chwila gdy musieliśmy opuścić lotnisko bez jednego z naszych bagaży.

Ostatnie dni naszej podróży postanowiliśmy spędzić w trochę mniej budżetowych warunkach. Zatrzymaliśmy się w okolicach Khao San Road w przyzwoitym hostelu z wygodnym łóżkiem, ciepłą wodą, klimatyzacją i wifi.

Perypetie ze zgubionym bagażem Kingi miały szczęśliwy koniec, plecak dojechał do nas w mniej niż 24 godziny od przylotu (okazało się, że poleciał sobie do Singapuru – taki z niego podróżnik). Ufff.. odetchnęliśmy z ulgą. Kto kiedykolwiek zgubił bagaż na lotnisku wie, że to bardzo niemiła sprawa.

SAM_6602Do końca podróży zostało nam 8 dni, postanowilismy, więc nie oddalać się zbytnio od Bangkoku i nie tracić czasu na przejazdy. Pierwsze dni spędziliśmy na relaksie, objadaniu się pysznym tajskim jedzeniem i degustowaniu drinków wraz z dwójką znajomych anglików: Simonem i Cat. Bangkok to dobre miejsce żeby się rozerwać – miasto praktycznie nie śpi (przynajmniej dzielnice backpakerskie).

SAM_6600 SAM_7046
SAM_6615
Oczywiście nie samym jedzeniem i zabawą człowiek żyje – trzeba było pozwiedzać.

Na pierwszy ogień poszło unikalne widowisko jakim jest pokaz „Ladyboy Show”. W kabarecie tym występują jedni z najbardziej atrakcyjnych i przekonywujących panów „w damskiej skórze”. Patrząc na większość z nich naprawdę trudno uwierzyć, że te dziewczyny urodziły się mężczyznami. Szoł był bardzo interesujący, zabawny i robił wrażenie – polecam.

SAM_6644

 

SAM_6696

 

SAM_6678

 

Zwiedziliśmy niesamowity Wielki Pałac Królewski wraz z pobliskimi świątyniami. Ogromny przepych, wszechobecne złoto oraz piękne wykonanie sprawiają, że jest to najczęściej odwiedzany zabytek w Bangkoku.

SAM_6736

 

SAM_6732

 

SAM_6724

SAM_6714

 

Odwiedziliśmy również Chatuchak Market – największy w mieście bazar, który czynny jest wyłącznie w weekendy i składa się z ponad 15,000 stoisk. Nawet Kinga, która przemierzyła podczas naszej podróży niezliczoną ilość bazarów poczuła się tu zagubiona. Skala tego marketu jest tak duża, że po kilku godzinach chodzenia dalej ciężko było się zorientować gdzie się już było, a gdzie jeszcze nie. Co nie zmienia faktu, że będąc w Bangkoku na Chatuchak warto się wybrać.

SAM_7031Mając już trochę dość miasta, postanowiliśmy na jeden dzień wyrwać się w okolicę odalonego o 150 kilometrów miasta Kanchanaburi. Był to wyjazd po brzegi wypełniony atrakcjami. Rozpoczęliśmy od przechadzki po moście na rzecze Kwai, a potem odbyliśmy krótki spływ drewnianymi tratwami.

SAM_6786Kolejną atrakcją, która niezwykle przypadła nam do gustu była około 30 minutowa przejażdżka na słoniach. Świetna sprawa, słonie to bardzo przyjazne i mądre zwierzęta. Szczerze polecam. :-)

 

 

 

 

 

 

SAM_6892 SAM_6875 SAM_6853

 

SAM_6849 SAM_6833Wyjazd zakończyliśmy odwiedzinami w Świątyni Tygrysów, gdzie mogliśmy pobyć w pobliżu, a nawet pogłaskać czy przytulić się do tych wielkich, niebezpiecznych kotów. Mocne nerwy wskazane!


SAM_6973

SAM_6961 SAM_6942 SAM_6926 SAM_6910

SAM_6985 SAM_6994

Powrót

Lot powrotny Bangkok – Dubaj – Warszawa minął nam komfortowo i bez problemów.

Tak oto  zakończyliśmy naszą trzy miesięczną wyprawę. Było niesamowicie, ale taraz już wiemy, że to z pewnością nie koniec naszych wojaży. Jak to mówią: apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Dzięki, że byliście z nami przed ten cały czas!

Pozdrawiamy i do następnej podróży!
Kinga i Bogusz