Do regionu Tana Toraja dotarliśmy przed szóstą rano. Zatrzymaliśmy się w hotelu Pison w okolicach miasta Rantepao, gdzie miła obsługa poczęstowała nas pyszną, gorącą kawą, a przytulny pokój pozwolił nam odespać nocną podróż autobusem.
Tana Toraja to miejsce położone pośród gór, noce są tu chłodne, dni gorące, ludzie sympatyczni, a jedzenie przepyszne. Toraja jest regionem gdzie dominuje chrześcijaństwo, jednak lokalna ludność w większości praktykuje dawne ludowe wierzenia i zwyczaje (zresztą za przyzwoleniem Kościoła).
Główną tradycją, z której Toraja słynie jest unikalne podejście do pogrzebów. W momencie, gdy dana osoba umiera, rodzina rozpoczyna przygotowania do ceremonii pogrzebowej, które mogą trwać kilka miesięcy, rok lub nawet dłużej. Przez cały ten czas zmarły traktowany jest jakby zachorował. Dalej przebywa w domu rodzinnym (odpowiednio zabalsamowany), przygotowywane są dla niego posiłki, a rodzina wita się z nim każdego dnia i pyta o samopoczucie. Gdy wreszcie przygotowania dobiegną końca, odbywa się ceremonia – nie byle jaka ceremonia. Setki lub nawet tysiące osób zapraszane są na uroczystość, która trwa, zależnie od majętności rodziny, od 2-3 dni do 9-10, a nawet dłużej. Rodzina zmarłego zapewnia pożywienie i wino palmowe dla wszystkich gości, a w zamian goście ofiarują różnego rodzaju prezenty: świnie, bawoły, papierosy, cukier lub po prostu koperty z gotówką. Głównym punktem każdego pogrzebu jest poświęcanie zwierząt. Dziesiątki świń i bawołów (które swoją drogą są bardzo cenne – jeden bawół kosztuje minimum 15 tysięcy złotych, ale cena potrafi przekroczyć 50 tysięcy), zarzynanych jest na głównym placu, gdzie odbywa się ceremonia. Im więcej zwierząt zostanie poświęconych, tym wyższą pozycję, według tradycyjnych wierzeń, zmarły osiągnie w życiu pozagrobowym. Ceremonie pogrzebowe w Tana Toraja są rzeczą wokół której kręci się całe życie lokalnej ludności. Im więcej będziesz miał dzieci, tym więcej bawołów będzie poświęconych na Twoim pogrzebie. Co z tego, że przez kilka dni rodzina traci większość pieniędzy zbieranych przez całe miesiące lub lata. Tutaj nie ma wymówek, tradycja to rzecz święta.
Trudno więc się dziwić, że chcieliśmy zobaczyć taki pogrzeb na własne oczy. Najłatwiejszym sposobem, aby to zrealizować jest znalezienie lokalnego przewodnika, który na ogół wie gdzie i kiedy odbywają się ceremonie i może wprowadzić tam gości. Przed przyjazdem do Toraja nasi znajomi Dasia i Złoty, którzy miesiąc wcześniej zwiedzali te regiony zarekomendowali nam takiegoż. Zachwalany przez nich Yacob poza byciem sympatycznym i wesołym człowiekiem, który na kilka dni zaprosił ich do własnego domu, posiadał niespodziankę pozostawioną przez Dasię i Złotego specjalnie dla nas. (Niespodzianką okazał się list w butelce, za który serdecznie dziękujemy. W liście były wskazówki jak trafić do pewnego skarbu. Więcej szczegółów zdradzimy Wam jak się spotkamy. Pytajcie!)
Kiedy już nabraliśmy sił, zadzwoniliśmy do Yacoba, który po pewnym czasie zjawił się w naszym hotelu. Po przywitaniu się i pokazaniu kilku zdjęć jego i jego rodziny na blogu naszych znajomych (co go niezwykle ucieszyło) umówiliśmy się, aby następnego dnia zabrał nas na ceremonię pogrzebową. Dzień zakończyliśmy pyszną kolacją w lokalnym stylu – Pa’piong, czyli mięso (kurczak lub wieprzowina) w sosie kokosowym upieczone w bambusowej tyczce podane z czarnym risotto. Mniam ;)
Następnego dnia rano ruszyliśmy do wioski w zachodniej części Tana Toraja by uczestniczyć w nowo rozpoczętej ceremonii pogrzebowej. Razem z Yacobem zasiedliśmy wśród gości, wręczyliśmy drobny upominek (karton papierosów) rodzinie zmarłego i zostaliśmy poczęstowani ciastkami, kawą i herbatą. Rozpoczęły się przemówienia, mistrz ceremonii opowiedział całą historię zmarłego, od narodzenia, aż do śmierci. W między czasie wokół nas zarzynane i obrabiane były świnie, a mięso smażyło się na ogniu w bambusowych tyczkach. Pojawiły się baniaki z winem palmowym i wszyscy goście zaczęli sobie zdrowo popijać. My również zostaliśmy poczęstowani – nie wypadało odmówić:). Po przemówieniach rozpoczęła się procesja. Grupa młodych ludzi ruszyła w stronę centrum placu pogrzebowego wraz z trumną leżącą na osobliwej lektyce. Bynajmniej nie ruszyli oni w smutku i żałobie. Co chwilę podbiegali, krzyczeli, śpiewali i beztrosko podrzucali trumnę do góry. Gdy dotarli na środek placu trumna została wniesiona na wieżę, co równa się temu, że zmarły wreszcie opuścił ziemski padół.
Podano mięsiwo, dolano palmowego wina, a goście rozpoczęli świętowanie. Na środku placu zabity został pierwszy bawół, a chwilę później inne bawoły rozpoczęły między sobą walki jeden na jednego, których wyniki lokalna ludność jęła obstawiać grubą gotówką. My zostaliśmy jeszcze przez pewien czas, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną.
Plan na następny dzień był następujący: Yacob zaprosił nas na ślub kuzyna swojej żony oraz zaproponował abyśmy zamiast w hotelu spędzili kilka dni u niego w domu wraz z jego rodziną. Śluby w Toraja nie są zbyt widowiskowe. Odbywają się przed południem, na świeżym powietrzu. Goście zasiadają w przygotowanych budkach, popijając kawę i herbatę obserwują prowizoryczny ołtarz, gdzie para młoda wraz z najbliższą rodziną siedzi i bacznie słucha stojącego naprzeciw księdza. Gdy wreszcie padnie sakramentalne „tak”, a goście złożą symboliczny datek na kościół podawany jest obiad. Potem trochę śpiewów przy akompaniamencie keyboard’u i goście zbierają się do domu. Tutaj hucznie obchodzi się pogrzeby nie wesela.
W ramach podziękowania za miły dzień i zaproszenie do domu Yacoba zakupiliśmy słodycze i owoce dla dzieci i trochę wyskokowych trunków dla dorosłych. Popołudniowa impreza w domu rodziny naszego przewodnika udała się znakomicie. W ruch poszły gitary, a gardła rozbrzmiały śpiewem zachęcone zimną whisky z colą. Ale i tak najlepiej bawiły się dzieci (zachęcone soczkami owocowymi:)) wesoło skacząc, dośpiewując co umiały i próbując swych sił na mojej harmonijce. Wieczorem zebraliśmy z Kingą nasze graty i przenieśliśmy się z hotelu do domu Yacoba.
Kolejnego dnia z samego rana ruszyliśmy z Yacobem na dwudniowy trekking po północnej części Tana Toraja. Trek rozpoczęliśmy z miasteczka Palawa i cały dzień wędrowaliśmy po stromych, ledwo widocznych leśnych ścieżkach na zmianę z pięknymi, rozległymi tarasami ryżowymi. Po drodze udało nam się odwiedzić kolejny pogrzeb, a konkretnie jego ostatni dzień kiedy odbywają się walki kogutów. Jest to hazard w czystej postaci, ludzie stawiają duże pieniądze na swojego koguciego faworyta, a właściciele walczących kogutów ryzykują wręcz małymi fortunami. Nie jest to również miły sport, koguty wyposażone w ostrza przyczepione do nóg walczą na śmierć i życie, a właściciel zwycięskiego zwierzęcia poza pieniędzmi zabiera ze sobą ciało przegranego. Nasz przewodnik posiadający żyłkę do hazardu również postawił parę stówek – na szczęście wygrał ;).
Noc spędziliśmy we wsi Batutumonga w tradycyjnym Toraja’iskim domu zbudowanym na kształt łodzi, ozdobionym dziesiątkami rogów bawołów poświęconych podczas rodzinnych pogrzebów (im więcej rogów tym majętniejsza rodzina). Co ciekawe, wszystkie tradycyjne domy skierowane są na północ, a kształt łodzi symbolizuje fakt, że lokalna ludność przybyła tu na statkach, które po wyciągnięciu na brzeg stały się ich domami.
Drugi dzień trekkingu zaprowadził nas przypadkowo na trzeci z kolei pogrzeb. Ceremonia różniła się od tego co widzieliśmy poprzednio, było bardziej krwawo, zwłoki poświęconych zwierząt walały się wszędzie. Był to dość mocny widok, potęgowany odpowiednim zapachem. Zdecydowanie nie dla wegetarian. Trek zakończyliśmy szalonym powrotem na pace ciężarówki lawirującej pośród wąskich górskich dróg. Po powrocie do Rantepao wybraliśmy się jeszcze na lokalny targ zwierząt, gdzie można było nabyć stado bawołów lub świń na ceremonię pogrzebową. My zakupiliśmy kawał bawolego mięsa i wróciliśmy do domu Yacoba, gdzie jego żona przyrządziła z niego pyszny posiłek (bawole mięso jest rewelacyjne, polecam).
Ostatni dzień w Tana Toraja poświęciliśmy na zwiedzanie jej południowej części (Ka’te Kesu, Sengala i inne). W tym celu pożyczyliśmy od Yacoba motor i ruszyliśmy w trasę zwiedzać najróżniejsze grobowce. Zaczęliśmy od tak zwanych „baby graves” czyli drzew gdzie w wydrążonych komorach chowane są zmarłe niemowlęta (mogą być tam pochowane pod warunkiem, że nie wyrosły im jeszcze zęby). Dość przerażającą rzeczą jest fakt, że rodzice zmarłych dzieci często czekają przy takim drzewnym grobie przez kilka dni, gdyż zdarzają się przypadki bezczeszczenia ciał (języki niemowląt używane są do czarnej magii).
Kolejnym „obiektem zainteresowania”, który odwiedziliśmy były kamienne grobowce wraz z rzeźbami realnych rozmiarów, zwanymi tau-tau, wykonanymi na podobieństwo pochowanych osób.
Odwiedziliśmy również jaskinie pełne ludzkich czaszek i kości. Aura tam panująca jest dość upiorna, coś dla posiadaczy mocnych nerwów.
Ostatni wieczór spędziliśmy także u Yacoba i jego rodziny. Na pożegnanie podarowaliśmy im mały pakiecik z kosmetykami oraz zabawkami i ubrankami dla dwójki ich najmłodszych dzieci w podziękowaniu za gościnę i trzy noce, które spędziliśmy w ich domu zupełnie za darmo. Sześć intensywnych dni pobytu w górskiej krainie Tana Toraja należało do jednych z ciekawszych i bardziej unikalnych przeżyć jakich udało nam się doświadczyć podczas naszej podróży. To trzeba zobaczyć na własne oczy, polecamy!
Polecamy przewodnika po Tana Toraja:
Yacob Kakke
yacobtravel.blogspot.com
tel.: + 6281241652407
Ba’tan (na południe od Rantepao)