Trzy dni, trzy loty – czyli w drodze do dżungli

Ruszamy

Wreszcie, 14:45 wybiła. Siedząc wygodnie w fotelach Airbusa 330 oderwaliśmy się od ziemi. W trakcie lotu nie było miejsca na nudę, co chwilę obsługa samolotu przychodziła do nas oferując najróżniejsze napoje (mają całkiem porządne wino i whisky), pyszne jedzonko, a także mokre ręczniki do odświeżenia twarzy.

20130731_160924

Zanim spostrzegliśmy podchodziliśmy już do lądowania w Dubaju. Pięć godzin przed kolejnym lotem upłynęło nam na znalezieniu darmowego internetu oraz darmowego posiłku;) Mało osób o tym wie, ale jeżeli lecimy liniami Emirates i mamy przesiadkę, która trwa więcej niż 4 godziny należy nam się kupon na darmowy obiad w jednej z wielu knajp na lotnisku w Dubaju. Aby kupon taki otrzymać wystarczy pokazać kartę pokładową w punkcie informacyjnym Emirates (w okolicach sektora B).
Trasa Dubaj – Bangkok trwa kolejne 6,5 godziny, czas ten w większości przespaliśmy.

Bangkok

Bangkok

Po wylądowaniu w Bangkoku odetchnęliśmy z ulgą, gdy oba nasze plecaki znalazły się na taśmie bagażowej.  Wizja zagubienia plecaków na linii Warszawa-Dubaj-Bangkok, spędzała mi sen z powiek, bo na następny dzień mieliśmy już kolejny lot do Medan, więc nie byłoby czasu na poszukiwania rzeczy. No,ale uf ufffff udało się:). Z lotniska w Bangkoku, do centrum przedostaliśmy się  pociągiem citi lane, który stację miał dokładnie pod terminalami, czyli bardzo wygodnie i bez niepotrzebnego dźwigania bagaży. Za bilet (plastikowy żeton) zapłaciliśmy po 45 batów- około 4,5 zł. Po niespełna półgodzinnej trasie dotarliśmy do Phaya Thai, a następnie przesiedliśmy się w autobus 59 by dojechać do Khao San, dzielnicy backpakerskiej, gdzie łatwo o tani nocleg.Co ważne, autobus trzeba było dosłownie złapać, wybiegając na ulicę i machając rękami, by kierowca się zatrzymał. Z zapakowanymi 2 wielkimi i 2 podręcznymi plecakami nie było to łatwe. Co chwile podjeżdżały taksówki, które widząc „białasów” liczyły na zarobek, przy czym zasłaniały nam pole manewru do zatrzymywania autobusów. Na szczęście się udało i wylądowaliśmy w pomarańczowym blaszaku, który zaskoczył nas miłym chłodem bijącym z nawiewów (raczej nie była to klimatyzacja:)).

Kinga i Bożki

Na miejscu nie mieliśmy zbyt wiele czasu by porozglądać się za najlepszymi okazjami noclegowymi. Sprawdziliśmy kilka hosteli i ostatecznie zwerbowano nas do New Central Guest House (Tanao rd. 81/1), gdzie za 2osobowy pokój z łazienką zapłaciliśmy 260 batów- około 26 zł (oczywiście po targowaniu się, bo cena wyjściowa była 300 batów). Standard pokoju nie odbiegał za wiele od pozostałych,łóżko,moskitiery w oknach, duży wiatrak pod sufitem, no i w sumie ważnym w aspekcie BHP :) elementem była podłoga i ściany wykładane płytkami łazienkowymi.Wieczorem wyruszyliśmy na mały spacer i opędzając się od sprzedawców/krawców garniturów udało nam się dotrzeć do knajpki i zjeść tajskie curry popijając zimnym piwkiem :). Masaże i inne atrakcje odłożyliśmy na naszą kolejną wizytę w Tajlandii (za 3 miesiące w drodze powrotnej).

SAM_0040

Rano zjedliśmy szybkie śniadanie prosto z ulicy – mięso (nie wiemy jakie :)), ryż, szparagi i jakieś zielone wodorosty.Generalnie…. pychooota!

Szparagi

Założyliśmy, że w miarę możliwości będziemy unikać taksówek, także i tym razem kierując się na lotnisko Don Mueng (Bangkok) postanowiliśmy jechać publicznym autobusem, ponownie nr 59. Tym razem „łapanie” nie poszło tak gładko. Gdy już w oddali zobaczyliśmy nasz autobus zaczęliśmy machać, a następnie wyszliśmy na ulicę by go zatrzymać. Niestety stojąc pośrodku jezdni, między poruszającymi się na niezłym „gazie” samochodami, okazało się,że autobus jest zepsuty i ma przejazd techniczny. Ze smutnymi  minami i ciężkimi plecakami musieliśmy prześliznąć się miedzy samochodami i wrócić na przystanek. Przez kolejną godzinę autobus nie nadjechał, także zaczęliśmy się rozglądać za alternatywnymi środkami transportu.Z pomocą nam przyszedł leciwy Tajlandczyk, który płynnym angielskim poradził nam by wsiąść w autobus nr 44, dojechać do Chatuchak i przesiąść się w autobus nr 29. Udało się, zdążyliśmy na odprawę i lot do Medan.

Medan

Wielki Meczet

Lotnisko w Medan (Sumatra) przywitało nas lekkim deszczem i gorącym powietrzem. Do miasta przedostaliśmy się autobusem, wraz z wesołą grupą Indonezyjczyków, którzy całą drogę próbowali uczyć Bogusza ichniejszego :) języka. Co ciekawe z radością zapamiętywali jego imię, bo wymawiali je „bagus” co po indonezyjsku oznacza „dobry” :)). Około 21:00 dojechaliśmy w okolicę Wielkiego Meczetu, SM Mesijd Raya, gdzie nocleg znaleźliśmy w hotelu Residence Hostel (za 2 osób. pokój  z łazienka 70 idr- około 25zł). Po zakwaterowaniu się, wyszliśmy na spacer i trafiliśmy  na festyn z okazji Ramadanu – koncerty, stoiska z lokalnymi potrawami, zabawki, ubrania i inne cuda.

Kokos

Ulice były pełne ludzi, dzieciaków, które co chwile podbiegały do nas ciekawie przyglądając się, dorosłych, którzy zaczepiali swojski „hello”. W zakamarkach kryło się też mnóstwo biedoty, małych żebrzących dzieci i śpiących pod gołym niebem rodzin.

Kurczak

Zgodnie z planem w Medan zostaliśmy jedną noc i następnego dnia wyjechaliśmy w poszukiwaniu orangutanów do Bukit Lawang, ale o tym w następnym poście. Dla zachęty  już dziś wrzucamy kilka „małpich” zdjęć.

Małpa śniadaniowa Marakuja Bukit Lawang Rzeka w Bukit Lawang